Nasza podróż do serca tropikalnej zieleni – Ekwador oczami Centrum Ogrodniczego Silesia 🌿
Witajcie kochani! Chcielibyśmy zabrać Was w podróż, którą niedawno odbyliśmy do Ekwadoru – kraju pachnącego zielenią, tropikalnym słońcem i niesamowitymi roślinami. Dla naszego zespołu Centrum Ogrodniczego Silesia wyjazd ten był nie tylko okazją do zdobycia unikalnych roślin, ale również szansą na nawiązanie relacji z ludźmi, których łączy taka sama pasja jak nasza. Przygotujcie filiżankę kawy, bo ta opowieść będzie długa i pełna emocji!
Pierwsze kroki w podróży – od Europy do Ameryki Południowej
Nasza wyprawa zaczęła się 4 listopada. Choć lot do Ekwadoru mieliśmy dopiero 6 listopada z Amsterdamu, postanowiliśmy dobrze wykorzystać ten czas. Zwiedzanie targów florystycznych w Holandii to marzenie każdego miłośnika roślin. Byliśmy zachwyceni ich rozmachem, organizacją i niesamowitym wyborem gatunków. Wieczorem wzięliśmy udział w kolacji integracyjnej, gdzie spotkaliśmy roślinnych entuzjastów z Portugalii, Holandii, Finlandii, Serbii i Litwy. Rozmowy o roślinach, wymiana doświadczeń i przyjacielska atmosfera sprawiły, że poczuliśmy się częścią globalnej społeczności roślinnej. Było cudownie!
Następnego dnia, wczesnym rankiem, wyruszyliśmy do Madrytu, skąd mieliśmy lecieć do Guayaquil. Niestety, tutaj zaczęły się pierwsze przygody. Samolot uległ awarii, co oznaczało dla nas siedem godzin opóźnienia. Wyobraźcie sobie nasze zmęczenie i frustrację, zwłaszcza że komunikaty były podawane tylko po hiszpańsku. To wtedy uświadomiliśmy sobie, że nauka tego języka musi trafić na listę naszych priorytetów. Kiedy wreszcie dotarliśmy do Guayaquil, była 2 w nocy czasu lokalnego. Tropikalne powietrze, 30-stopniowy upał i 90% wilgotności od razu przypomniały nam, że jesteśmy w innej części świata. Zmęczeni, ale podekscytowani wyruszyliśmy do naszego pierwszego noclegu.
Pierwsze kroki w Ekwadorze – witaj, Guayaquil!
O 4 rano opuściliśmy lotnisko, gdzie powitał nas Jorge Luis z Ecuagenery. Podróż do miejsca noclegu była pełna pytań i niepewności. Czy będą tam pająki? – tak moja arachnofobia dawała się we znaki. Jakie warunki zastaniemy? Na szczęście Jorge Luis rozwiał nasze obawy, zapewniając nas, że jedynymi stworzeniami, jakie mogą nas zaskoczyć, są małe jaszczurki. Sam dom był bardzo komfortowy, z europejskim standardem, co pozwoliło nam odpocząć po długiej podróży. Samo Guayaquil nie było dla Nas atrakcyjne – jest tam bardzo gorąco – każdego dnia po 35 stopni i rosną w tamtejszych szklarniach głównie storczyki, więc z samego rana ruszyliśmy dalej.
Podróż w Andy – w poszukiwaniu zimnolubnych skarbów
Naszym kolejnym celem była miejscowość Gualaceo, położona w Andach. Chociaż dzieliło nas od niej zaledwie 250 km, podróż trwała ponad pięć godzin ze względu na kręte, górskie drogi. Przy drodze mogliśmy zobaczyć gigantyczne paprocie drzewiaste, alokazje wyglądające jak choinki (na dużym, grubym pniu) oraz philodendrony rosnące jak chwasty. Dla nas, Europejczyków, to widok absolutnie niespotykany. Gualaceo to główna siedziba firmy, gdzie jest większość biur, najwięcej pracowników i arena do pakowania i wysyłki roślin na cały świat. W Gualaceo trafiliśmy na zimnolubne anthurium i philodendrony, takie jak Anthurium metallicum, corrugatum czy Philodendron verrucosum amazon sunset. Zimnolubne bo w nocy temperatura spada do ok 9 stopni a w ciągu dnia sięga około 25ciu stopii Celcjusza.
Na miejscu czekał na nas Ronald – nasz przewodnik i opiekun. Jego znajomość roślin i cen okazała się bezcenna. Atmosfera była fantastyczna, a my od razu zabraliśmy się za organizację preorderów dla naszych klientów na Facebooku. Po intensywnym dniu zakończonym pyszną kolacją było jasne – to był dopiero początek naszej przygody. Jak widzicie pieski towarzyszyły nam cały czas, jest ich tam ogrom, jeden piękniejszy od drugiego i w większości rasowe które zostały porzucone na ulicę że względu na rozmiar. Co do jedzenia to wiadomo … mieliśmy obawy ale kuchnie mają bardzo dobrą, głównie ryż z kurczakiem, sporo owoców a co było zaskoczeniem – zielony banan, nawet w jajecznicy. Często jedliśmy na mieście i na prawdę zawsze smacznie i świeżo – nie mieliśmy zastrzeżeń.
El Pangui – serce Ecuagenerii i kraina węży
Następnego dnia wyruszyliśmy do najbardziej oczekiwanego miejsca
– El Pangui. To serce Ecuagenery, gdzie uprawiane są najpiękniejsze aroidy. Sama nazwa miasta oznacza „krainę węży” i ma swoją historię: kiedy budowano to miasto, było ono zamieszkiwane przez ogromne węże, które stały się symbolem regionu.
Dojazd był wyzwaniem – 150 km wąskich, krętych dróg w trzy godziny! Moja choroba lokomocyjna nie dała mi spokoju, więc podróż była pełna nieplanowanych przystanków. Ale widoki i sama atmosfera tego miejsca były tego warte. Ecuagenera w El Pangui stworzyła ogromny rezerwat zaprojektowany tak, by przypominać dziką dżunglę – tylko bezpieczniejszą, z malowniczymi budynkami, otoczonymi zielenią i soczystymi owocami.
Na miejscu czekało nas mnóstwo pracy. Szklarnie były oddalone od siebie o kilka minut jazdy, a w każdej znajdowały się inne gatunki roślin. To sprawiało, że musieliśmy planować wszystko bardzo dokładnie, żeby niczego nie przeoczyć. Problemy z prądem były naszą codziennością – cztery razy dziennie po kilka godzin. Wyobraźcie sobie prowadzenie live’a na Facebooku w takich warunkach! Jednego dnia opóźniliśmy się o godzinę, bo nie włączyli prądu na czas, a my nie mieliśmy nawet jak Was o tym poinformować. Jednak Wasza cierpliwość i wsparcie dodały nam sił, by pokonywać te wyzwania. Wyżej możecie zobaczyć kilka perełek ze szklarni mateczników (niestety nie na sprzedaż) Było to dla nas bardzo ważne miejsce bo dzięki tej szklarni wiemy z jakich mateczników powstają hybrydy, które sprzedajemy. W El Pangui oprowadzał Nas Ronald ze swoją żoną Karen i Patrick – chyba nie musimy go przedstawiać (ikona Ecuagenery) wraz z żoną Ruth, wieczorem wyskoczyliśmy na hamburgera i lokalne piwko, było wspaniale, policzki miały zakwasy od ciągłych uśmiechów a rozmowa nie miała końca.
Magiczny czas w Ekwadorze – podsumowanie
W ciągu tych kilku dni w Ekwadorze wybraliśmy 650 unikalnych roślin, które dotarły do nas w 7 kartonach. Każda z nich to mały kawałek tropikalnego raju, który teraz może trafić do Waszych domów. Jednak Ekwador to nie tylko rośliny – to również ludzie. Przyjaźnie, które tam nawiązaliśmy, pozostaną z nami na zawsze. To byli ludzie, z którymi mimo różnic kulturowych i językowych rozmawialiśmy, jakbyśmy znali się od dziecka.
Na pożegnanie nie obyło się bez łez.
Dziękujemy, że byliście z nami myślami podczas tej wyprawy. Wasze wsparcie i zakupy umożliwiły nam spełnienie tego marzenia. Jeśli chcecie zobaczyć rośliny z Ekwadoru, zapraszamy tutaj: [link].
Do następnego!
Julia i Maciek